czwartek, 12 stycznia 2012

Inside eko part 3

Czyli w końcu wzięłam się za dół ciucha. Moja szczera niechęć (na zmianę z miłością, a wszystko dlatego, że drapie) do siatki rzeźbiarskiej i lekkie przerażenie kilkoma metrami ociepliny krawieckiej (teoretycznie 4, w praktyce zrobiło się 16) do przerobienia mocno opóźniło prace, ale na szczeście skończyły mi się już wymówki.
No to siatka w dłoń (następnym razem kupię chyba rękawice jak dla sokoła) i do boju.

Podstawowa rzecz jakiej nauczyłam sie od Fingala to to, że nie da się zrobić/uszyć/zmontować czegoś do założenia na siebie, bez choćby podstawowego wykroju. Bogatsza o tę wiedzę, połączoną z profilaktycznym sprawdzeniem czy na pewno nie da sie tego zrobić z jednego kawałka siatki i podrapana jak po spotkaniu z tygrysem, zmontowałam kloszowy stelaż. Dla ułatwienia, mała poprawka w pejncie ;)



Ogólny burdel przedsesyjny included. A to dziwne, żółte coś pod siatką to warstwa ręczników - wolę nie ryzykować spotkania półnagiej modelki z drutem.



I właśnie wtedy okazało się, że stelaż nie ma szans zmieścić się w drzwiach, a manekin się nie obraca...

Do boju z ociepliną zaprosiłam Darię, znaną wam już z najbardziej krzywej fastrygi świata i zjawiskowego pozowania przy projekcie kiecy renesansowej ;)



Przy wsparciu flaszki wina...

... oraz kilku godzinach robienia tak:


... zaczęłyśmy rozważać otwarcie manufaktury bród świętego Mikołaja...


A ponieważ chmury mają w zwyczaju pełznać (czy jakoś tak), rozprzestrzeniać się i zajmować nowe terytoria, w skrócie wieczór wyglądał tak:




Butelki nadal nie odnaleziono.

W przypływie szaleństwa i amoku twórczego pół nocy montowałam to draństwo na stelażu. Wata i klej... możecie to sobie wyobrazić ;)







A potem znienacka skończyła się ocieplina...

W każdym razie jeśli nic nie zepsuję, całość będzie wyglądała równie fajnie jak pierwsza część, a do tego uda się to przecisnąć przez drzwi i zawieźć do WSA, to z pewnością coś mi się stanie ze szczęścia ;)
Tak więc





i do przodu.

1 komentarz: