No to siatka w dłoń (następnym razem kupię chyba rękawice jak dla sokoła) i do boju.
Podstawowa rzecz jakiej nauczyłam sie od Fingala to to, że nie da się zrobić/uszyć/zmontować czegoś do założenia na siebie, bez choćby podstawowego wykroju. Bogatsza o tę wiedzę, połączoną z profilaktycznym sprawdzeniem czy na pewno nie da sie tego zrobić z jednego kawałka siatki i podrapana jak po spotkaniu z tygrysem, zmontowałam kloszowy stelaż. Dla ułatwienia, mała poprawka w pejncie ;)
Ogólny burdel przedsesyjny included. A to dziwne, żółte coś pod siatką to warstwa ręczników - wolę nie ryzykować spotkania półnagiej modelki z drutem.
I właśnie wtedy okazało się, że stelaż nie ma szans zmieścić się w drzwiach, a manekin się nie obraca...
Do boju z ociepliną zaprosiłam Darię, znaną wam już z najbardziej krzywej fastrygi świata i zjawiskowego pozowania przy projekcie kiecy renesansowej ;)
Przy wsparciu flaszki wina...
... oraz kilku godzinach robienia tak:
... zaczęłyśmy rozważać otwarcie manufaktury bród świętego Mikołaja...
A ponieważ chmury mają w zwyczaju pełznać (czy jakoś tak), rozprzestrzeniać się i zajmować nowe terytoria, w skrócie wieczór wyglądał tak:
Butelki nadal nie odnaleziono.
W przypływie szaleństwa i amoku twórczego pół nocy montowałam to draństwo na stelażu. Wata i klej... możecie to sobie wyobrazić ;)
A potem znienacka skończyła się ocieplina...
W każdym razie jeśli nic nie zepsuję, całość będzie wyglądała równie fajnie jak pierwsza część, a do tego uda się to przecisnąć przez drzwi i zawieźć do WSA, to z pewnością coś mi się stanie ze szczęścia ;)
Tak więc
i do przodu.
Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuń